Botswana
Jesień to piękny czas. Drzewa ozdobione kolorowymi liśćmi wyglądają bajecznie zwłaszcza w górach. Nie trzeba wychodzić na szlak by cieszyć się ich pięknem. Wystarczy wyjść na deptak jakiegokolwiek uzdrowiskowego miasteczka, które w tym okresie nadal tętnią życiem. Wystarczy przejść się malowniczą uliczką pośród uzdrowisk, a z pewnością zauważy się grupki kuracjuszy chętnie zasiadających na ławeczkach, żywo dyskutujących o sprawach bardziej lub mniej ważnych. I proszę bardzo, już na jednej z ławeczek, "dziewczęta" z zachwytem piszczą słuchając opowieści o Tybecie, Indiach, buddyjskich klasztorach i kilometrach, które pan January pieszo przemierzył idąc wzdłuż chińskiego muru. A skoro mowa o Tybecie to oczywiście Himalaje i Mount Everest, bo przecież tak naprawdę kto nie wchodził na Everest, ten nic nie wie o górach. Za młodu praktycznie każde wakacje Januarego musiały był przypieczętowane wejściem na Everest. Nie, nie jest to trudne. Oczywiście nie jest to trudne dla kogoś takiego jak on, bo nowicjusze niestety nie radzą sobie. Zresztą często się słyszy w telewizji o różnych nieudanych wyprawach. Podstawa to termos z gorącą herbatą, kanapki oraz ciepłe bambosze, bo noce są zimne i gdy człowiek już ułoży się do snu w namiocie, to lepiej te bambosze mieć ze sobą.
- Ależ z pana światowy człowiek panie January - Genowefa najwyraźniej była oczarowana. Nie widziała nigdy chińskiego muru, nie była nawet na Gerlachu, a co dopiero mówić o Evereście! Zresztą najwyższa góra jaką zdobyła, to Palenica w Szczawnicy, na którą wjechała wyciągiem krzesełkowym. Zachwycona wpatrywała się w Januarego, który widząc, że przynęta chwyciła, przeniósł się na płaskowyż Nazca gdzie badał obecność obcych cywilizacji. Tak, to dawne czasy. NASA zwróciło się do niego z prośbą o ekspertyzę autentyczności znaków widocznych jedynie z lotu ptaka. Zresztą nie pierwszy raz. Często prosili go o pomoc podczas prowadzonych prac badawczych. Finałem jego opowieści była historia o tym, jak urzeczony plażami Botswany nie chciał wracać do Europy, zresztą nie chodziło tylko o plaże. Chodziło o serce. January rozkochał w sobie córkę wodza jednego z plemion, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i gdyby nie fakt, że pożarli ją ludożercy, z pewnością pozostałby w Afryce na zawsze. W tym momencie odezwała się pani Jagoda, która siedząc w milczeniu, cierpliwie przysłuchiwała się opowieściom Januarego.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale z tego co wiem, Botswana nie ma dostępu do morza. January zdębiał, ale tylko na chwilę. Dyskretnie spojrzał na Genowefę, która nawet nie usłyszała pani Jagody i szybko przystąpił do błyskotliwej, jego zdaniem, riposty
- A kiedy pani ostatnio była w Botswanie?
- Hm, nigdy tam nie byłam, ale.. - nie dokończyła, bo January przerwał jej brutalnie mówiąc
- To skąd pani wie, że nie ma tam dostępu do morza? Przecież cała Afryka leży nad morzem!
W tym momencie uśmiechnął się szeroko po czym wydobył z siebie tubalne ha, ha, ha! Pani Jagoda zrozumiała, że jakakolwiek polemika z Januarym nie ma sensu. Natomiast Genowefa była cała w skowronkach.
- Jak dobrze, że ją zeżarli - wyszeptała - dzięki temu mogłam pana poznać panie January.
- Ochhhch.. - mruknął January - myślę, że możemy mówić sobie po imieniu, dla przyjaciół jestem Jean.
- Żauł? - Zapytała zachwycona Genowefa.
- Tak, to od Jean Paul Belmondo. W młodości bardzo go przypominałem. Zresztą do dziś często słyszę, że jestem podobny do jakiegoś znanego aktora. Przyjaciele, zwłaszcza kobiety, tak mnie nazywały i przylgnęło to do mnie na dobre. Przyzwyczaiłem się, tym bardziej, że January to takie pospolite. W wielkim świecie trudno przedstawiać się takim imieniem.
***
Mbuktu
- Panie Żaułku, o tu, tu mnie tak coś uwiera, zwłaszcza gdy siedzę - Genowefa spojrzała na Januarego pełna wiary w jego wszelakie talenta. Jean Paul spojrzał na nią swoim mądrym spojrzeniem, tym przeznaczonym dla nowopoznanych kuracjuszek i powiedział po chwili namysłu
– Taaak… Niestety to kręgle szyjne i domyślam się jaka jest tego przyczyna. Ale musisz się wygodnie położyć Gieniu. Konieczne jest zastosowanie akutresury.
- Chyba kręgi szyjne. Ale to co pan pokazał to miednica i bliżej stamtąd do szyjki macicy, niż do kręgów szyjnych. I zapewne ma pan na myśli akupresurę - sprostowała jak zawsze przytomna pani Jagoda. January uznał to jako złośliwość i obcesowo odparł:
- Co ja mam na myśli to ja wiem najlepiej.
Po czym żywo zareagował na poczynania Genowefy, która próbowała się ułożyć na ławeczce
- Nie, nie tu Gieniu, urocza moja Gieniu… Zapraszam do mojego gabinetu! Przecież nie mogę prowadzić zabiegu na ławeczce w zdrojowym parku, to niehigieniczne. I mówiąc to zalotnie mrugnął okiem. A pani Genowefa przechodząc właśnie z szóstego, w siódme niebo, zapytała onieśmielona:
- A o której mogę przyjść na zabieg?
- Przyjdź o 16-tej, bo teraz pan Izydor, z którym dzielę pokój, ma porę leżakowania, a bywa przy tym dość głośny, jeśli wiesz co mam na myśli - tubalne hahaha wydobyło się z jego jamy ustnej - o 16-tej będziemy sami - tym razem mrugnięcie okiem było dość charakterystyczne i bardzo wymowne.
- A gdzie pan się nauczył tej swojej tresury? - Pani Jagoda nie dawała za wygraną przyglądając się Januaremu, który obleśnie oblizywał usta wpatrzony w zauroczoną Genowefę.
- W Botswanie, od wodza Mbuktu. Zresztą stosowałem swoje zabiegi na jego córce, zanim niebożątko zostało zjedzone przez ludożerców z sąsiedniej wioski.
- A czy na pewno zjedli ją mieszkańcy sąsiedniej wioski? Może pan ją niechcący pożarł? - Jagoda nie lubiła napuszonych ignorantów. Starała się nie odnosić do nich w żaden sposób, ale ten osobnik był wyjątkowo nachalny, więc pozwalała sobie na nieco uszczypliwe uwagi, od czasu do czasu.
- Jagódko, daj spokój, przecież Żauł jest taki uroczy - przekonywała ją Genowefa, ale Jagoda jakoś nie potrafiła tego uroku nigdzie odnaleźć. Dla niej był to klasyczny obleśny macant sanatoryjny, który na każdym turnusie miał nową wielbicielkę, na której ćwiczył tę swoją „akutresurę”.
Quirimbas
- W Afryce mieliśmy podobne. - Słucham? – zdezorientowany wędkarz nie zrozumiał o co chodzi. Po chwili zorientował się, że jakiś starszy jegomość przygląda mu się i palcem wskazuje na składane krzesełko wędkarskie. Właśnie kończył dzisiejsze łowy i miał się zbierać do opuszczenia swojego ulubionego miejsca nad rzeką.
- No krzesełka takie, mieliśmy w Afryce. Identyczne, tylko, ten taki tu wzorek był troszkę jaśniejszy, może bardziej w kolorze piaskowym. Był pan kiedyś w Botswanie? - zapytał bezceremonialnie. Zaskoczenie wędkarza było tak wielkie, że nie bardzo wiedział co odpowiedzieć.
- Panie, na "B" to ja co najwyżej w Budrach byłem, ale to tylko przejazdem. Wie pan gdzie są Budry? To za Pozezdrzem, jedziesz pan przez Stręgielek, potem na szagę przez Krzywińskie, mijasz pan Brzozówko i już za chwilę jesteś pan w Budrach. Tyle, że to nie Afryka, a taka wioska tu u nas w okolicy. Pan to chyba taki raczej światowy? - dopiero teraz zauważył osobliwe odzienie jegomościa. Kapelusz a'la "Pampalini"2, buty turystyczne wysokie, plecaczek z termosem Fjord Nansen oraz kijki trekkingowe ukazały mu podróżnika. Wędkarz nieco pożałował szorstkiego tonu i tej niepotrzebnej drwiny. Pomyślał, że być może to faktycznie prawdziwy podróżnik. Podróżnik jednak nie przejmował się opowieścią o Budrach, bo nadal wyraźnie zainteresowany był krzesełkiem.
- Wie pan, wybieram się na wyspy archipelagu Quirimbas, to w Mozambiku. Był pan może w Mozambiku?
- Panie, na M to ja co najwyżej w Mingajnach... - ale „Pampalini” nie dał mu dokończyć.
- Otóż wybieram się na te wyspy i takie krzesełko by mi się bardzo przydało. Nie wie pan gdzie można takie kupić. Ale dokładnie takie, bo mam sentyment. - W tym momencie jego twarz pokrył grymas graniczący ze smutkiem, może jakąś nostalgią.
- A co się stało z pańskim krzesełkiem? – zapytał wędkarz, gotowy już do opuszczenia swojego posterunku łowieckiego, ale zaintrygowany nieco zaskakującą reakcją dziwacznego jegomościa postanowił do końca wysłuchać opowieści.
- Ach, to długa historia. Gdy byłem właśnie w Botswanie, siedziałem na plaży, na brzegu oceanu.. Ach, nie, to nie było w Botswanie. To było w Busko Zdroju! Panie, jakie tam są dziewczyny!
- W Botswanie? – wędkarz wyraźnie był zdziwiony.
- Nie! W Busko Zdroju! Panie, jakie tam są dziewczyny! Jakie tam są dziewczyny, panie! Jedną taką leczyłem, panie, akutresurą.
- Akutre…? – próbował dopytać zaskoczony wędkarz, ale Pampalini nie dał mu dojść do słowa. Przerwał brutalnie, kontynuując swoją opowieść
- No i na tym moim krzesełku edziałem, gdy ją leczyłem, no i pękło wzięło było, na pół. Tak ją panie leczyłem. No i teraz szukam takiego samego, bo jak pojadę na Quirimbas, to tam też może będę leczył akutresurą. Nigdy nie wiadomo.
- A jak pan się tam dogadasz? – Zapytał wędkarz jeszcze bardziej zaskoczony rozrzutem geograficznym podróży starszego jegomościa.
- Normalnie. Biegle władam narzeczem rdzennych mieszkańców archipelagu Quirimbas - Mówiąc to Pampalini uniósł lekko podbródek i dolną szczękę wysunął nieznacznie do przodu, po czym nieco zmienionym, dumnym głosem wydobył z siebie coś, co zabrzmiało mniej więcej tak: "Quimbi rimbi bimbua qui ri" a następnie zamruczał coś jak dzikie zwierzę, ale takie nieduże, ale dzikie
- Wie pan co powiedziałem? - zapytał z dumą?
- Nie mam pojęcia – odparł wędkarz uświadamiając sobie, że trafił na wyjątkowo osobliwego rozmówcę.
- To bardzo proste! Powiedziałem: "Poproszę mleko, cztery bułki i sześć jaj, ale od kur z wolnego wybiegu"
- Przyznaję, brzmi imponująco - rozmowa zaczęła nabierać dziwnego biegu, więc nieco zażenowany wędkarz podjął próbę dyplomatycznego wycofania się - Taak… to… yyy… kiedy pan tam wyjeżdża, panie Quirimba? -zapytał
- O, już niebawem. I dlatego mam do pana prośbę. Czy mógłby pan powiedzieć, gdzie można takie krzesełko kupić? Takie jak to - i mówiąc "to" postukał znacząco w krzesełko kijkiem trekkingowym.
- Obawiam się, że nigdzie. Bo to krzesełko jest wiekowe i już raczej takich nie produkują - Mówiąc to zauważył jak cień rozczarowania pokrył twarz znajdującą się pod "pampaliniowym" kapeluszem. I w tym momencie Pan Quirimba zdobył się na akt desperacji. Widać naprawdę zależało mu na tym konkretnie krzesełku bo zapytał wprost:
- Panie, a nie odstąpiłbyś mi pan swojego krzesełka, o tego o ? - i znów dziobnął go kijkiem trekkingowym.
- Odstąpić? – Zdziwienie wędkarza było tak ogromne, że January szybko wykrzyczał
- Przyślę panu pocztówkę z Mozambiku! Widząc, że nie uda mu się uwolnić z tej przedziwnej sytuacji, podarował jegomościowi krzesełko i dziękując za przemiłą konwersację odwrócił się i szybko udał się w stronę swojego domu. - Czem prędzej do domu – powtarzał w myślach mając nadzieję, że Pampalini będzie już w swoim Mozambiku gdy wróci tu na ryby następnym razem. Oddalając się usłyszał jeszcze:
- January! - odwrócił się i zobaczył jak Pampalini wymachuje w jego kierunku kijkiem trekkingowym. - Serdecznie dziękuję! Jestem January!
- Na zdrowie - odkrzyknął wędkarz i pomyślał, że Niemen miał rację. Ten świat naprawdę jest dziwny.
Wahadło
- Wiesz Marysiu jaką ja przygodę miałam w sanatorium? - Pani Władysława wyglądała na bardzo poruszoną. Wypieki na twarzy świadczyły o wielkich emocjach, które targały jej sercem.
- Jaką? Opowiadaj! Żywo! - Pani Marysia lubiła kruche ciasteczka, które właśnie szybko przełykała popijając herbatką z porcelanowej filiżanki, ale bardziej od ciasteczek lubiła nowinki, zwłaszcza te przywożone przez Władzię, z jej sanatoryjnych wojaży. Sama wolała nie wypuszczać się w wielki świat, raz tylko w Licheniu była, na wycieczce organizowanej przez kółko różańcowe, ale po powrocie doszła do wniosku, że to nie dla niej. Wolała tutaj wypoczywać w swojej mieścinie, gdzie znała każdy zakamarek, a i na nabożeństwo wieczorne zawsze spokojnie mogła się wybrać. Nie potrzebowała Lichenia, a tym bardziej sanatoriów. Chociaż zwiedzając sanktuarium była zachwycona świętym miejscem i obowiązkowo zapaliła tam elektryczną „świeczkę”, wrzuciwszy do jednego z wielu automatów pięciozłotową monetę co miało zagwarantować nieco dłuższy czas świecenia. W takim miejscu jak Licheń, z pewnością wszystko jest święte. Prąd też.
- Pamiętasz jak pisałam Ci o Januarym? Tym starszym panu, którego poznałam w Krynicy Zdroju? - egzaltacja Władzi bardzo intrygowała Marysię, która zajadała kolejnego herbatniczka. Nie chcąc tracić jego słodyczy, pokiwała tylko znacząco głową i rozgryzała go delikatnie, delektując się smakiem. Wpatrywała się przy tym z ogromnym zdziwieniem w swoją przyjaciółkę. Znały się od lat. Wspólne pielgrzymki na Jasną Górę bardzo je zbliżyły, zresztą obie podkochiwały się w proboszczu dumnie prowadzącym kościółek w Mingajnach. A i na czuwania do ojców werbistów w Pieniężnie też chętnie jeździły. Oczywiście to było dawniej, gdy jeszcze Maria nie skarżyła się na bóle stawów. Teraz pozostały jej jedynie opowieści Władysławy.
-Wiesz Marysiu, ten January, to światowy człowiek. W Afryce był i w Indiach. I on potrafi uzdrawiać, tą, no jak to on mówił? Tą… no… o już mam! On leczył akutresurą!
-To łekacz byb? - Marysia nie wytrzymała i z ustami wypełnionymi rozmiękczonym herbatniczkiem zadała pytanie, które szczęśliwie Władzia w lot rozszyfrowała.
- Nie, on nie był lekarzem, to uzdrawiacz. Przyjmował kuracjuszki w swoim pokoju. No i ja też się do niego zapisała. Udało mi się dzień przed wyjazdem z Krynicy. No i wyobraź sobie jaką dziwną przygodę miałam. Pech, po prostu pech! Kara boża! Jak nic pan Bóg mnie ukarał! Wszystkie panie, które u niego były, opowiadały z zachwytem o jego zdolnościach. Więc i ja się dałam skusić. Weszłam ja do jego pokoju, a on, taki szarmancki, pocałował mnie w rękę i wskazał mi przygotowane łóżko...
- Bószło?! - Tym razem herbatnik z impetem wydostał się z ust Marysi, która z niedowierzaniem wydobyła z siebie okrzyk zdziwienia. – Tak od razu wskazał Ci łóżko?! - powtórzyła strzepując rozsypane okruchy ze swojej spódnicy i tej nowej garsonki, tej z żorżety. To była niedzielna garsonka, na szczęście było już po nabożeństwie, więc zdąży ją wyczyścić do następnej niedzieli.
- Tak Marysiu, ale to nic z tych rzeczy o których myślisz. Położyłam się na tym łóżku, a on wsunął mi taką dziwną poduszeczkę pod plecy, tam w okolicy krzyża. Potem zaczął coś szeptać, dłońmi wodząc nad moim brzuchem, płucami..
- Płucami?? No proszę Cię, nie jestem dzieckiem! - Marysia najwyraźniej miała swoją interpretację Januarowej terapii.
- Tak, płucami! Mówiłam mu, że mam problemy z oddychaniem i powiedział, że poradzi coś na to. Zresztą, on tak głęboko wpatrywał się w moje serce, gdy na mnie patrzył.
- Tak, na pewno chodziło o serce.. - Marysia pokiwała z niedowierzaniem głową. Po chwili targana emocjami dolała sobie z imbryczka gorącej herbaty i chwyciła kolejne kruche ciasteczko nakrapiane marmoladką.
- A gdzie ta kara Boża? - Zapytała nieco zniecierpliwiona, łapczywie wygryzając marmoladkę.
- No właśnie już za chwilę. Bo gdy on tak badał mnie swoimi rękoma i patrzył w moje serce, mnie ogarnęła fala gorąca, która rozchodziła się od moich nerek i krzyża po całym ciele. To było cudowne uczucie Marysiu! Rozpływałam się w tym. Januarym również targały emocje, bo patrzył na mnie takim wzrokiem i nagle docisnął mnie był wziął pod sercem i wtedy coś pękło! Maria aż przestała żuć marmoladkę wygryzioną z kolejnego ciasteczka
- Między wami coś pękło? - zapytała, krusząc przy tym niemiłosiernie.
- Nie Marysiu! Pode mną coś pękło. A po chwili poczułam że gorąca fala rozlewa się po moim ciele, a raczej pod moim ciałem. Myślałam że wody mi odeszły!
- Jakie wody?! W tym wieku?
- Ależ Marysiu, no jak to jakie wody? No "Zuber" i "Mieczysław". Trzy razy dziennie musiałam je wypijać, tak mi zalecił lekarz. No i myślałam, że to te wody mi odeszły. Byłam przerażona. Szybko wstałam z łóżka i wiesz co się okazało? Wiesz co to było Marysiu?
- So? - Maria ze zdziwienia nie zdążyła przełknąć ciasteczka. -- Nie Marysiu! Pode mną coś pękło. A po chwili poczułam że gorąca fala rozlewa się po moim ciele, a raczej pod moim ciałem. Myślałam że wody mi odeszły! - Jakie wody?! W tym wieku? - Ależ Marysiu, no jak to jakie wody? No "Zuber" i "Mieczysław". Trzy razy dziennie musiałam je wypijać, tak mi zalecił lekarz. No i myślałam, że to te wody mi odeszły. Byłam przerażona. Szybko wstałam z łóżka i wiesz co się okazało? Wiesz co to było Marysiu? - So? - Maria ze zdziwienia nie zdążyła przełknąć ciasteczka.
- To był...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz