Warto od czasu do czasu spojrzeć w okno. Takie zwykłe, nie to przysłowiowe okno na wielki świat, ale te najzwyklejsze okno, takie z którego widać pobliskie pola, jakiś kawałek lasu, fragment ulicy, osiedla czy wieżę niekoniecznie zabytkowego kościoła. I gdy tak spojrzymy w odpowiednim momencie w to okno, może spotkać nas miła niespodzianka. Na przykład pojawi się... wypatrywany od dłuższego czasu myszołów. Tak, ten sam myszołów na którego polujemy od dawna. I w takiej sytuacji zazwyczaj nie mamy przy sobie aparatu fotograficznego. Nie zważając na nic biegniemy szybko po stosowny sprzęt, wyjmujemy z szafki, plecaka, szuflady czy jakiegokolwiek innego miejsca. Zajmuje nam to trzy minuty i czterdzieści siedem sekund. W biegu instalujemy właściwy obiektyw i w podskokach czem prędzej wracamy do owego okna i gdy już uzbrojeni w odpowiednie sprzęta stajemy wpatrując się weń... spotyka nas ogromne rozczarowanie. Po pięknym ptaku nie ma już śladu a siedzący na pobliskim drzewie uroczy wróbel ironicznie się uśmiecha, wyćwierkując jakieś złośliwości o tym, że wróbla to nie łaska sfotografować, że taki myszołów to niby jest zacniejszy i tak dalej i tym podobne. Taki scenariusz niestety spotykał mnie wiele razy. Aż pewnego dnia los okazał się łaskawszy. A może to nie los, a wspaniałomyślność myszołowa, który zlitował się widząc te moje starania. Tego dnia, zerknąwszy w okno, tak od niechcenia, zauważyłem lewitującego nad polem myszołowa owego.
Unosił się nad polami wypatrując zapewne, jak sama nazwa mówi, myszek polnych. Nauczony dotychczasowymi porażkami, bez pośpiechu, tak już pro forma, ruszyłem po aparat. Ku memu zdumieniu, gdy wróciłem myszołów nadal lewitował. Tym razem puls w skroniach dał mi znać, że targnęła mną wyraźna emocja. Szybko wycelowałem i niemal w ostatniej chwili udało mi się sportretować tego jakże zacnego jegomościa. Prosto z mojego okna, tego z widokiem na pobliski zupełnie zwyczajny mały świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz